czwartek, 14 maja 2015

Czwartek

Odetchnę rześkim powietrzem spokojnego, mieszczańskiego życia rodzinnego, gdy potwierdzę, że ta potrawa jest dla mnie smaczna, jak - znany już - pieróg ze śmietaną. Inteligencja wymaga ode mnie rzetelności, która za szkielet ma chaotyczną wiedzę i wyostrzoną świadomość. Często widzę WŁASNE życie z lotu ptaka, jako całe dekady, już dokonane, złożone z podobnych dni, przez co tracę smak teraźniejszości, zapach chwili, dotyk momentu - coś co posiadasz Ty absolutnie. Moje życie jawi się wówczas jako stare, co może wynikać z rozczarowania ludźmi, może w Polsce, może w ogóle. Nie mogę więc w takiej sytuacji przyjmować scenariuszy życiowych jako pozytywnych bez wcześniejszego odrzucenia ich, odepchnięcia i oceny z dali, dystansu, z pełną surowością.
Czy działa to na mnie destrukcyjnie? Chyba nie - raczej czuję wewnętrzne dojrzewanie, nabieranie cierpkości, bez której niemożliwa jest wszelka wytrawność, czuje to bez złudzeń. Dokonane wybory traktuję jako moje, bez narzucania ich przez jakieś odgórne wartościowanie: rodzina - dobro, dziecko - dobro - tak... wyciągnąć po nich rękę z zupełnym dziewictwem, bez balastu, bez etykiet. Musze to robić na poważnie, odbierając sobie prawo do dróg na skróty.
Widzę czasem, jak moi bliscy zatapiają się w trywialności codziennych ruchów jak pajacyki na sznurkach, piękni w swych iluzjach, przestraszeni tym co mogliby odkryć, ponieważ nie wiedzą, że najstraszniejsza myśl staje się z czasem potulna i przychodzi jak pies po chwilę pieszczoty, bawiąc też właściciela dłoni.  Ale nie popadajmy w nihilizm!
Mam w sobie radość świerszcza, jak pisał raz Nietzsche, ale tak jak Chrystusa, który nie uśmiechał się nigdy, nie raduje mnie odwrócenie się nas od spraw najważniejszych.
Człowiek - ta małpa, która potrafi konstruować rakiety i stąpać po obcych planetach, wynalazła coś takiego jak humor, co obok kciuka daje nam promyk szansy, że rozlejemy się kiedyś po gwiazdach - tego bym pragnął.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Czwartek

W ostatnim czasie z A. poznaliśmy dwoje wybornych i otwartych Ludzi, od czasu do czasu pożyczających to to, to tamto i siamto, to i owo tak samo. Oddawali z ukłonem, zgięci naszym zaufaniem. A gdy tak szliśmy z A. po koszyczek malin, machali  z balkonu wraz z dwoma córeczkami a może aniołami w niebieskim, radosnym baseniku. Czasem mężczyzna śmiał się z swej tuszy, gdy szedłem biegać do parku, po ścieżkach. Czasem był głośny gdy śmiał się gdzieś w głębi osiedla. Trzy dni, trzy noce temu basenik zniknął z balkonu a w oknach zniknęły firany. Tera jest ciszej i mniej o rodzinę cyganów. Ludzie wrócili w swoje zaświaty zmącone chwilowo przez nieosłoniętą dystansem, niechcianą, nieznaną odmienność. Trzy razy Nie to więcej niż dwoje tak. Dzisiaj odwiedziłem www-forum osiedla, choć nigdy tam (chyba?) nie byłem, przez głupiutką ciekawość. Pierwszy temat na liście problemów do rozwiązania brzmiał: "Cygani na osiedlu" - resztę już chyba znasz mój samotny dzienniczku, bo Zawsze działo się gdy oni tak... Czasem.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Poniedziałek

Nieśpieszna podróż na Śląsk w ramach obowiązków służbowych. Nad autostradą księżyc, napuchnięty, obrzmiały o barwie niedojrzałej pomarańczy. Noc. Katowice. W pokoju parkiet w choinkę obudził wspomnienia z dawnych sal gimnastycznych, za oknem neony, bezkształt, zatopienie w kosmos, latarnie. Miasto tak jak kobiety, powinno oceniać się z rana, twierdził Marquez, więc rano odsłaniam brunatne zasłony, by gapić się w nieumalowaną twarz miasta. U stóp hotelu wykopaliska, roboty, remonty; nad nimi ławica ptaków flegmatyczna, leniwa jak mobilny glut, jak smark mazany bez końca na niebie przez niewidzialny paluch.
W holu na dole wita mnie A.Z., prelegent, znajomy, chiromanta. Potrafi czytać z dłoni, nie umie czytać znaków drogowych, na ma prawa jazdy. Podróżuje więc pociągami po Polsce i, miedzy jedną a drugą przerwą na papierosa, czyta w nich ludziom ich samych: zdrowie, długość życia, najbliżsi.
Nie daję wiary, uśmiecham się sceptycznie, gdy o tym mówi z błyszczącym okiem, na wszelki wypadek trzymam jednak ręce w kieszeniach. 

wtorek, 20 sierpnia 2013

Wtorek

„Drogi wolności. Zwłoka.” Jean'a Paula Sartre w palcach ubrudzonych żółtawą farbą, odpoczynek. Obok na szklanym stoliku skórzany hinduski notatnik z kamieniem w środku okładki, pod ręką… w razie… na wszelki… na agnostyczne pacierze. Dwie dziewczynki-wróżki w bialutkich sandałkach podskakują z wysiłku za murem mego tarasu – uprawiają czary.  Słowo zaklęcie to: Echo.
Ni stąd ni zowąd zrywa się wiatr, rozplątują się włosy deszczu: rozczochranie, uciekam, skłębienie, unikam, rozwichrzenie, uchodzę, nastroszenie, umykam. Wróżki ulatują na swych mokrych skrzydełkach. Opadają kurtyny okiennych rolet. Dmie jak w „Koniu Turyńskim” Bela Tarra, liście, upadek donic, więcej liści, potknięcie miotły. Godzina, dwie i trochę. Zawiewa. W tym wianiu bezkresnym ton osobny, szloch rozdarty, lament i wrzask niemowlaka…
Wyobrażam sobie chrzest w deszczu: krople łez, kropidła i nieba zmieszane w jedno. 
Zamknięcie jednej z dróg…
Zaryglowanie myśli...

piątek, 12 kwietnia 2013

Piątek

Beethoven zapytany pewnego razu o brak kobiety u jego boku powiedział podobno, że akceptacja jego brzydoty przez jakąkolwiek damę byłaby oznaką braku smaku i stylu, co z kolei dla niego jest wadą nie do przyjęcia. Dowcip i autoironia pierwszej wody, godne naśladowania przy demontażu własnej powagi.
Pozorny paradoks: w dwóch mieszkaniach płacę za prąd, którego nie używam, w trzecim używam prądu, za który nie płacę. Nabyłem z A. mieszkanko, uzupełniane miesięcznie paroma niezbędnikami - wprowadzenie - na szczęście – nadchodzi nieodpartymi krokami - z gór Abarim widać już Ziemię Obiecaną.